niedziela, 10 lutego 2013

Nasza polska „Drogówka”

Czy Smarzowski rzeczywiście szokuje? E tam. Wtajemniczeni wiedzą na co go stać, policjanci mogą mieć lekkiego cykora, a rodzimi twórcy mają się od kogo uczyć. „Drogówka” to kolejny po „Weselu”, „Domy złym” czy „Roży” dowód na to, że polskie kino istnieje, ma się dobrze i nie powoduje czkawki zażenowania. To co mnie fascynuje w stylu reżysera to formalna i fabularna niejednoznaczność. Różne faktury i nośniki obrazu zmuszają nas do maksymalnej koncentracji. Bogactwo treściowe może zmęczyć, ale warto poczuć ciężar tego kina. Na tapecie policjanci, ale w gruncie rzeczy obrywa cały system. Piją na umór, odwiedzają burdele, biorą w łapę – witaj „Drogówko”! Alkoholicy, seksoholicy, łapówkarze, jeden lepszy od drugiego. Poznajemy ich bliżej i zanurzamy się głębiej w tym bagnie. Jeden z nich ginie, głównym podejrzanym staje się jego kolega z komisariatu, sierżant Król (Bartłomiej Topa). Wszystkie poszlaki wskazują na niego. Już go odhaczamy, a wtedy trop prowadzi nas do kolejnych brudów. Tym razem na szerszą skalę. Temat korupcji zdążył się już w Polsce zadomowić, a Smarzowski umiejętnie to wykorzystał. Król na własną rękę docieka prawdy, koledzy solidaryzują się z nim. Jest w tym jakaś jednocząca, zakrapiana hektolitrami alkoholu więź. Brak tu zbędnych ozdobników, przeważają chłodne scenerie i proste dialogi. Smarzowski przyznaje że nie kreśli swoich filmów społeczną kreską. Daje jednak nadzieję i mimochodem, wtrąca, że ten zły wcale nie jest taki zepsuty. Nie umoralnia swoich bohaterów na siłę. Jeżeli przechodzą jakąś przemianę to po cichutku i nienachlanie. Bo jest jak jest…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz