niedziela, 20 stycznia 2013

Serbska przesada

Obsceniczny debiut Mai Miloš to serbska ekstrema o młodym pokoleniu porno. Co powoduje, że w niektórych krajach, m.in. w Rosji wstrzymano dystrybucję „Klipu”? Przerysowany do granic możliwości film zdaje się przemawiać do nas za pomocą jednego środka wyrazu-seksu. Aby przełamać monotematyczność pojawiają się narkotyki, dzikie imprezy, alkohol i bałkańskie disco-polo. Trudno w to uwierzyć, ale szesnastoletnia Jasna godzi swoje rozwiązłe życie ze szkołą. Dom traktuje jak hotel, w którym mija się ze zmęczoną matką i ciężko chorym ojcem. Prawdziwa Jasna istnieje nocą. By zdobyć choćby odrobinę zainteresowania ze strony szorstkiego kolegi Djole, dziewczyna godzi się na wielokrotne upodlenie, ale nigdy nie protestuje. Ich relacja udowadnia jak silny jest schemat bałkańskiego maczo. W ich zwierzęcych kopulacjach Jasna zawsze odgrywa rolę ofiary. Ofiary, która wyzbywa się własnej godności. Dziewczyna wzbudza współczucie, bo nie jest do końca zepsutą lalką, widać u niej ostatki ludzkich odruchów w stosunku do ojca. Również scena w sierocińcu ma nam podpowiedzieć, że nie powinniśmy jej oceniać zbyt łatwo. Młodzi niepokorni snują się po obskurnych blokowiskach, rzeczywistość w której się znaleźli mocno odstrasza. Może dlatego tak chętnie się znieczulają. Jasna zatrzymuje skrawki teraźniejszości w kamerce telefonu komórkowego. Rejestruje tylko rozrywkową stronę życia. Za wszelką cenę wypiera ze świadomości realia, które mimo wszystko dają jej o sobie znać. Maja Miloš nie idzie na ustępstwa, jest konsekwentna w dokumentowaniu młodzieży żyjącej od zakrapianej balangi do seksu, od seksu do zakrapianej balangi. Czy w „Klipie” natkniemy się na jakikolwiek uczucia? Jasna i Djole zaczną swoją znajomość od fizycznych przyjemności w wersji hard, ale pocałują się dopiero po kilku spotkaniach. Kiedy z ust dziewczyny padnie romantyczne „kocham”, Djole odpowie „może najpierw naucz się robić porządnie laskę?”. I to by było na tyle.

niedziela, 6 stycznia 2013

Ani bejbi, ani blues

Jeżeli pochwalne hymny sporej części krytyków idą równym krokiem z polskimi widzami, to ja zbaczam z tej ścieżki. Kompletnie nie rozumiem zachwytów nad nowym filmem Katarzyny Rosłaniec. Może problem leży w tym, że nie jestem gimnazjalistką, która marzy o żywej zabawce do kochania. Otóż bunt siedemnastoletniej dziewczyny nie opiera się już na smaku alkoholu czy papierosów, w grę wchodzi coś znacznie doroślejszego, w grę wchodzi macierzyństwo. „Bejbi blues” jest może atrakcyjną błyskotką dla nastolatków, ale dla mnie stanowi tylko fabularnie niewiarygodny teledysk. Bo w tym filmie kolejne sceny są jak klipy, zapalają się i rażą jak neony, ale równie szybko gasną i są tylko bezużytecznymi bateriami. To co najważniejsze, zostało tutaj przysłonięte ostrym, jaskrawym kiczem. W sam raz dla młodego polskiego widza. Ale czy na pewno? Oto młodziutka Natalia i jej uroczy synek Antoś. Dziewczyna ubiera się kolorowo, zwraca uwagę swoim odważnym strojem – wszystko po to, abyśmy domyślili się, że 17-latka interesuje się modą. Chłopak który nigdy nie rozstaje się ze swoją deskorolką to Kuba, ojciec Antka. Zostali rodzicami i co z tego. Życie płynie. Faktycznie, w pewnym momencie pojawia się jedna, później druga przeszkoda, ale ani Natalia, ani Kuba nie zdają sobie do końca sprawy z tego w jakiej sytuacji się znaleźli. Obok narkotyków są pieluchy, głośna muzyka miesza się z płaczem dziecka. Próbowałam, ale ja w taki scenariusz po prostu nie wierzę. Bo czy jedynym sposobem na miłość, jest zajście w ciążę. Owszem, 17-latka nie otrzymała od swojej matki fundamentów, na których mogłaby stanąć sama, a co dopiero zbudować rodzinę. Jeżeli tak wygląda pokolenie dzisiejszych nastolatków, to jak ulał pasuje tu pytanie „Jak żyć”? Po omacku, na haju, nie ucząc się na błędach, z głową w chmurach. Ściema i tyle.

wtorek, 1 stycznia 2013

Przeklęty "Supermarket"

Miejsce przeklęte. Konsumpcyjna świątynia staje się piekiełkiem. Ostatni dzień roku wygląda w „Supermarkecie” jak droga szybkiego ruchu. Piramidy towarów, kilometrowe kolejki, zgiełk, nerwówka. W powietrzu wisi jakaś afera. O tym że sprzedają nam przeterminowaną rybę już wiemy. Pracownicy wynoszący po cichaczu towar z magazynu też nas nie dziwią. Na szczęście, nad wszystkim czuwa kierownik, który sprawdzając czystość w hipermarkecie, nie wspomina o swoich brudnych interesach. Jak na porządny „Supermarket” przystało, ładu i porządku strzegą ochroniarze. Przewodzi im Jaśmiński, który za wszelką cenę chce ukrócić kradzieże w sklepie. To polecenie służbowe wynikające z ogromnych strat, które poniósł hipermarket przed świętami. Przypadkową ofiarą nadgorliwości zaprawionego ochroniarza stanie się Warecki, który wpada do sklepu tylko po szampana. W tym samym czasie z jego samochodu złodzieje zabierają akumulator. Mężczyzna wraca do supermarketu aby zakupić potrzebną część, a żona waruje w aucie. Krążąc między sklepowymi półkami, niespodziewanie zostaje ujęty przez ochroniarzy. To nieporozumienie - tak myślimy na początku. W ciasnej klitce oprawcy zarzucają mu kradzież. Warecki protestuje. Jednak prawda wychodzi na jaw – w pośpiechu zjadł batonika i za niego nie zapłacił. Na tym procedura mogłaby się zakończyć. Ale ona dopiero się rozkręca. Skompromitowany Jaśmiński doskonale odnajduje się w roli prześladowcy, który zrobi wszystko aby udupić swoją ofiarę. Jedynie Himek, przybrany syn ochroniarza dostrzeże absurdalność zarzutów i uwolni Wareckiego. Tyle, że Wielki Jaśmiński czuwa. W międzyczasie zaniepokojona zniknięciem męża Warecka zawiadomi policję. Owszem, panowie sprawdzą „Supermarket”, ale to w końcu Sylwester, więc wrócą do sprawy po Nowym Roku. Sęk w tym, że może być już za późno… To przyjemne doznanie kiedy polski film przybiera inny kształt, niż patriotyczny epos czy komedia romantyczna. Widać, że Maciej Żak chce czerpać od najlepszych, dawkując napięcie i wzmagając niepewność. Ciekawie wychodzą również płynne przejścia pomiędzy mrocznym zapleczem supermarketu, a obficie zapełnionymi koszykami pchanymi przez klientów sklepu. Nikt się nie domyśla, że za ścianą oprawcy niszczą bezbronnego człowieka. Czy ktoś wybiera się na zakupy do „Supermarketu”?