niedziela, 15 lutego 2015

Droga po odwagę

Wróciłam! Może to ten Srebrny Niedźwiedź dla Szumowskiej, może to oscarowe nominacje dla Idy. A może to ten film, o którym zachciało mi się napisać. Chodzi o „Dziką drogę”. Moja droga od ostatniego wpisu trwała prawie półtora roku. Tak już mam, że filmy drogi do mnie przemawiają. Kilka lat temu spodobało mi się „Wszystko za życie” Seana Penna. Na Alaskę tak jak Chris, co prawda się nie wybrałam, ale do kina na „Dziką drogę” jak najbardziej. Zanim zobaczyłam obraz, usłyszałam w trailerze kawałek Becka „Turn Away”. Jak dla mnie strzał w dziesiątkę! A sam soundtrack tego filmu, to mistrzostwo selekcji. Ale miało być o filmie. Cheryl Strayed (Reese Whiterspoon) wyrusza szlakiem Pacific Crest Trail. Trzy amerykańskie stany i prawie 2 tys. kilometrów. Ale tak naprawdę, najważniejsza jest tu podróż w głąb siebie. Prawdziwa Cheryl Strayed to amerykańska prozaiczka, która trudną trasę rzeczywiście przeszła i wspomnienia spisała w książce „Dzika droga. Jak odnalazłam siebie”. A teraz mamy film z wcalenietakąlegalnąblondynką Reese Whiterspoon. Totalnie nieprzygotowana na to, co ją czeka, wyrusza. Już na wstępie ma problem żeby w ogóle udźwignąć wielki jak kosmodrom plecak. Po drodze są mniejsze lub większe „przygody” z niedopasowanymi butami, kończącymi się zapasami jedzenia czy z kuchenką gazową. Nie jest jej łatwo, ale krzywda na szlaku jej się nie dzieje. Przynajmniej ta fizyczna. Inaczej jest z emocjami, które targają nią od środka. Bo trzeba przyznać, że powody do przemyśleń Cheryl ma. Wystarczy wspomnieć choćby śmierć matki, z którą była bardzo związana, jej późniejsze łatwe i szybkie znajomości z mężczyznami, czy ucieczkę w narkotyki. „Gdy brak Ci odwagi… Musisz ją odnaleźć” - gdzieś w filmie pojawia się ten cytat, który w pełni oddaje to, czym jest dzika droga Cheryl.