wtorek, 28 sierpnia 2012

"Zakochani w Rzymie" i w Allenie

Europejska podróż Woody’ego Allena wciąż trwa. Tym razem jego neurotyczna kamera zagląda do Rzymu. Zobaczymy Włochów, amerykańskich turystów i chyba już lekkie zmęczenie nowojorskiego reżysera europejskimi stolicami. Ale bez obaw w allenowskim stylu nadal można się zakochać. Reżyser zdążył nas już przyzwyczaić do konwencji kolażu, nie inaczej jest i tym razem. Na danie główne mamy więc Amerykankę Hayley, która traci głowę dla przystojnego Włocha, Michelangelo. Pikanterii dodają rodzice dziewczyny – pani psychiatra i światowej sławy reżyser teatralny (w tej roli sam Woody Allen)– którzy przylatują do wiecznego miasta aby poznać wybranka córki. Na zakąskę dostajemy m.in. historię zwykłego mieszkańca Rzymu, który z dnia na dzień staje się celebrytą. Z rzymską delicją duże nadzieje wiążą Antonio i Milly, którzy przybywają z prowincji w poszukiwaniu lepszych perspektyw na przyszłość. Jedną z wisienek na torcie jest młody Jack który gubi się w relacjach damsko-męskich. Chłopak ma dylemat bo z jednej strony kocha swoją dziewczynę, ale pozostaje pod urokiem jej koleżanki, Moniki, która burzy ich rzymski spokój. Wydawałoby się że tych kilka odrębnych nowel nic nie łączy. A jednak! Wszystko obraca się wokół miłości. Tyle że jej allenowska konwencja stwarza szerokie pole możliwości. Te nieustające rozmowy, absurdalne wnioski, oderwane od rzeczywistości pomysły są męczące-powiedzą niektórzy. Wielowątkowe mozaiki Allena działają, przynajmniej na mnie, jak terapia. W gruncie rzeczy, przesłanie nie jest skomplikowane – bądźmy na luzie, świat nie jest idealny, a ludzka natura daleka jest od perfekcji. Za to go cenię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz