czwartek, 26 września 2013

Czas na podróż...w czasie

Mówi się, że podróże kształcą. A co dopiero podróże w czasie. Na początku mój entuzjazm wcale nie był taki oczywisty. Bo to przecież Richard Curtis, gość od słodkich romansideł. Na szczęście, „Czas na miłość” patrzy na nas oczami świetnych młodych aktorów – Rachel McAdams i Domhnalla Gleesona. Nie zmienia to faktu, że reżyser częstuje nas cukiereczkiem. Ze słodką polewą i momentami gorzkim nadzieniem. Bo trzeba przyznać że film Curtisa jest ckliwy i romantyczny, ale lukier nie odbija się czkawką. Czuć tutaj świeży powiew –aktorski i fabularny. Może jest trochę sztampy – 21-letni Tim poznaje Mary i zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Wcześniej jednak ojciec (fenomenalny Bill Nighy) powierzył mu rodzinną tajemnicę o możliwości podróży w czasie. 21-latek wyruszył do Londynu na podbój świata - a konkretniej do pierwszej w życiu pracy i z planem na znalezienie dziewczyny. Poznaje Mary, ale chwilę później okazuje się że aby pomóc przyjacielowi musi przenieść się do przeszłości. I tutaj pojawiają się komplikacje – bo w ten sposób nie dojdzie do spotkania z uroczą dziewczyną. Ale Tim ma na to sposób. Wpada „przypadkiem” na Mary na imprezie. Zaczyna się słodkie życie zakochanych. Będzie ślub, będą dzieci. Kilka razy Tim wykorzysta swoją supermoc, ale bez rażących nadużyć. Dojdzie też do tego, że nasz bohater pomyśli o swoich bliskich. Odmieni los swojej siostry. Ale pewne sprawy są nieuchronne, np. śmierć ojca. Bujamy się z Timem od jednej podróży do kolejnej, aż w końcu docieramy do mety. Nasz bohater uświadamia sobie, że aby czerpać radość z codzienności niekoniecznie trzeba przeżywać każdy dzień na nowo, przenosząc się w przeszłość. Wystarczy smakowanie życia z uważnością, nieprzejmowanie się błahostkami i … „Czas na miłość”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz