niedziela, 6 stycznia 2013

Ani bejbi, ani blues

Jeżeli pochwalne hymny sporej części krytyków idą równym krokiem z polskimi widzami, to ja zbaczam z tej ścieżki. Kompletnie nie rozumiem zachwytów nad nowym filmem Katarzyny Rosłaniec. Może problem leży w tym, że nie jestem gimnazjalistką, która marzy o żywej zabawce do kochania. Otóż bunt siedemnastoletniej dziewczyny nie opiera się już na smaku alkoholu czy papierosów, w grę wchodzi coś znacznie doroślejszego, w grę wchodzi macierzyństwo. „Bejbi blues” jest może atrakcyjną błyskotką dla nastolatków, ale dla mnie stanowi tylko fabularnie niewiarygodny teledysk. Bo w tym filmie kolejne sceny są jak klipy, zapalają się i rażą jak neony, ale równie szybko gasną i są tylko bezużytecznymi bateriami. To co najważniejsze, zostało tutaj przysłonięte ostrym, jaskrawym kiczem. W sam raz dla młodego polskiego widza. Ale czy na pewno? Oto młodziutka Natalia i jej uroczy synek Antoś. Dziewczyna ubiera się kolorowo, zwraca uwagę swoim odważnym strojem – wszystko po to, abyśmy domyślili się, że 17-latka interesuje się modą. Chłopak który nigdy nie rozstaje się ze swoją deskorolką to Kuba, ojciec Antka. Zostali rodzicami i co z tego. Życie płynie. Faktycznie, w pewnym momencie pojawia się jedna, później druga przeszkoda, ale ani Natalia, ani Kuba nie zdają sobie do końca sprawy z tego w jakiej sytuacji się znaleźli. Obok narkotyków są pieluchy, głośna muzyka miesza się z płaczem dziecka. Próbowałam, ale ja w taki scenariusz po prostu nie wierzę. Bo czy jedynym sposobem na miłość, jest zajście w ciążę. Owszem, 17-latka nie otrzymała od swojej matki fundamentów, na których mogłaby stanąć sama, a co dopiero zbudować rodzinę. Jeżeli tak wygląda pokolenie dzisiejszych nastolatków, to jak ulał pasuje tu pytanie „Jak żyć”? Po omacku, na haju, nie ucząc się na błędach, z głową w chmurach. Ściema i tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz