czwartek, 21 marca 2013

Przeciętność do kwadratu

Doskonałość przepełnia dumą, miernota przyprawia o zażenowanie, a co z przeciętnością? Pytanie kieruję do Marii Sadowskiej i Kordiana Piwowarskiego, autorów filmów po których spodziewałam się czegoś ożywczego i wichrzycielskiego. Tymczasem, poczęstowano mnie zleżałym ciastkiem bez nadzienia. Jeżeli chodzi o „Dzień kobiet” to liczyłam na rasowe kino społeczne. Wymowny plakat z Katarzyną Kwiatkowską jako „polską Erin Brockovich” porwał moją naiwność. Tymczasem Maria Sadowska zrealizowała film brudnopisowy z masą niepotrzebnych didaskaliów. Nie zmienia to faktu, że obraz porusza ważny, dotąd zaniedbany przez polskich filmowców temat. A to przecież nasza codzienność. Założę się, że historię Haliny Radwan z Motylka moglibyśmy znaleźć tuż za rogiem, obok nas, w osiedlowym sklepie albo olbrzymim markecie. Halina samotnie wychowuje córkę, jeździ „maluchem”, pracuje jako ekspedientka w „Motylku”, najtańszym sklepie w mieście. Niespodziewanie, kobieta zostaje kierowniczką, co niekoniecznie spodoba się jej współpracownikom. Korporacyjny zegar zaczyna tykać. Najpierw, bohaterka trafia na branżowe szkolenie, później ląduje w łóżku ze swoim szefem. W międzyczasie, wieczko puszki Pandory zaczyna się otwierać coraz szerzej- zbuntowana córka, trup w Motylku, poronienie pracownicy… Na szczęście Halina to twarda sztuka, która koniec końców, staje się narodową bohaterką. Problem w tym, że taki obrót spraw mnie nie przekonuje. Tak samo, jak nie przekonuje mnie efemeryczny charakter „Baczyńskiego”. Piwowarski eksperymentuje nie tylko z narracją, ale również z warstwą wizualną. Skutek jest taki, że wątki fabularne są ledwo zarysowane, a bohaterowie wydają się być tylko fantazmatami niczym z wierszy Baczyńskiego. Wiem, że reżyserowi zależało na poetyckości, ale są jednak granice. Kilka gadających głów wspomina okupacyjną przeszłość, którą dzielili z młodym poetą. Naoczni świadkowie współdzielą filmową opowieść ze współczesnym pokoleniem, które zbiera się na slamie poetyckim. Zafascynowani Baczyńskim, deklamują jego wiersze, które wybrzmiewają w trzeciej warstwie fabularnej. Tej najważniejszej. Z Baczyńskim (Mateusz Kościukiewicz), jego żoną Basią (Katarzyna Zawadzka), Kolumbami i kolegami z batalionu „Parasol”. Patrzą na nas błyszczącymi oczami i milczą. Czasami czytają poezję. Czyżby reżyser sugerował, że tylko działanie miało wtedy sens? Jedno nie ulega wątpliwości, „Baczyński” przeciera nieznany dotąd szlak w polskim kinie, szlak wielkich biografii bez pomnikowego namaszczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz