sobota, 14 stycznia 2012

Tilda Swinton. Matka mordercy. Winna czy nie?

Do tego klaustrofobicznego poligonu stworzonego przez Lynne Ramsay weszłam bez wahania. Wystarczyło skinienie Tildy Swinton.
Jest poligon, będzie walka. Z daleka wyłania się para drapieżników – Eva i Kevin. Matka mordercy i dziecko niechciane. „Musimy porozmawiać o Kevinie” bezpardonowo niszczy mit matczynej miłości i dziecięcej niewinności.
Jak do tego doszło? Taśma filmowa jak membrana dygocze pytaniem bez odpowiedzi. Pytaniem, które dręczy Evę. Dajemy się złapać w ten świdrujący trans, w te nielinearne odpryski, w te gęste retrospektywy. Każda kolejna scena wymierza dotkliwsze ciosy – kiedy to się zaczęło? Skąd się wzięło zło? Czy Eva była złą matką? Skąd w dziecku sadystyczne inklinacje? Kulturowa norma każe nam wierzyć, że matka bezwarunkowo kocha swoją latorośl. Reżyserka, Lynne Ramsay stąpa po cienkiej granicy instynktu macierzyńskiego. Zanim Evie przytrafił się mały potworek, kobieta prowadziła bohemiański styl życia, podróżowała, zarabiała pisaniem. Później, ostre cięcie i niekończący się bój. Krnąbrny synalek pogrywa z matką na całego. Chłopiec jest złośliwy, pozbawiony empatii, szydzi, histeryzuje. Jest w nim jakaś demoniczna skaza, wrodzony sadyzm wymierzony przede wszystkim w matkę. Bo chłopak działa na dwa fronty. W towarzystwie beztroskiego ojca jest najukochańszym szkrabem świata.
Po kilkunastu latach, Eva nie jest już wziętą pisarką, nie ma męża, nie ma uroczej córeczki. Została z synem mordercą i załamaniem nerwowym. Społeczeństwo wydało wyrok – winna jest matka. Kobieta funkcjonuje jak lunatyczka – odpryski z przeszłości mieszają się z prochami i alkoholem.
Musimy porozmawiać o Kevinie – ta partia nigdy w filmie nie pada, ani z ust matki, ani z ojca. Czujność została uśpiona. Reżyserka nie oskarża. Sugeruje tylko, że niektórzy ludzie rodzą się po prostu źli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz