środa, 8 września 2010

Krakowskie Przedmieście - salon Warszawy? Dlaczego tak, dlaczego nie? (artykulik)



Począwszy od XIV wieku, ów trakt piastował reprezentacyjną funkcję strategicznej alei miasta. Jednokilometrowa arteria, pierwotnie określana jako Bernardyńska, następnie Czerska, w XVI wieku zyskała nazwę, pod którą znamy ją do dzisiaj, mianowicie, Krakowskie Przedmieście. Nie bez kozery, nasuwa się pytanie, skąd Krakowskie Przedmieście w Warszawie? Okazuje się, że pod tym szyldem nie czyha żadna onomastyczna łamigłówka, a zwyczajne odniesienie do dawnej drogi, prowadzącej spod Zamku Królewskiego przez nieistniejącą już dziś bramę, aż do Krakowa.
Odcinek Traktu Królewskiego wabił swoim prestiżem rodziny królewskie i magnaterię. Odrestaurowane współcześnie pałace i gustowne kamienice zdradzają zatem arystokratyczne rodowody minionych lokatorów. Krakowskie Przedmieście nierzadko odgrywało rolę naocznego świadka wiekopomnych demonstracji, wystąpień czy konduktów. Wytworny entourage zastygłych w brązie prominentów - Mikołaja Kopernika, Zygmunta III Wazy, księdza kardynała Stefana Wyszyńskiego, Józefa Poniatowskiego oraz Adama Mickiewicza - sprawia, że niezmiennie słychać szelest kart historii. Niewątpliwie, niemi mecenasi burzliwych dziejów, przypisują salonowy charakter Krakowskiemu Przedmieściu. Niemniej jednak, kultowa promenada to przecież, nie tylko fasadowa estetyka pałaców. Ekspresyjne, a jednocześnie szykowne oblicze alei współtworzą masy, bynajmniej nie chodnikowego granitu ani żeliwa, ale masy jednostek ludzkich. Warto zgłębić się w ich „salonowe” dyskursy…
Przed bramą główną Uniwersytetu Warszawskiego kłębią się tłumy studentów, a pośród nich jaskrawopomarańczowi kolporterzy ulotek. Zaczepiony przeze mnie Pan „Żarówa”, swoją językową sprężystością przyćmił nawet intensywną barwę uniformu. Jegomość wysunął śmiałą teorię, jakoby Krakowskie Przedmieście sukcesywnie stawało się salonikiem próżności oraz kipiącym tyglem kulturowym. Ciekawe, co na to ulotkarze okalający naprzeciwległą Akademię Sztuk Pięknych… Im nie dałam szansy wypowiedzi, godniejsza uwagi wydaje się wizja Pana Jana, antykwariusza zarządzającego stanowiskiem z „białymi krukami” pod Centralną Biblioteką Rolniczą. Albowiem Pan Jan postrzega wytworną arterię jako kompleks restauracyjno-kawiarniany. Niczym wierszokleta, mój rozmówca deklamował bez wytchnienia – kawiarnia Telimena, restauracja U Hopfera, Restauracja Pod Messalką, Plotka Cafe, Skwer…
Skwer nie byle jaki, bo należący do Hoovera, a w zasadzie do Wojciecha Trzcińskiego, który włodarzy galerią i restauracją Skwer, czyli - filią Centrum Artystycznego Fabryka Trzciny. Miejsce odcina się od salonowych standardów, a mimo tego, tętni kulturą a architektura budynku uwodzi oko. W ogródku kawiarnianym majowym dyskusjom towarzyszy szum kaskady wodnej. – Krakowskie Przedmieście- jestem na tak – przyklaskuje jeden ze stałych bywalców Skweru. – Po doznania duchowe udaję się do galerii Fibak, albo na niekomercyjny seans do kina Kultura, a strawę, w sensie dosłownym, najchętniej konsumuję i zapijam w „Przekąskach Zakątkach”. Mnożą się kolejne dowody na eklektyczną aurę czołowego deptaku Warszawy, jednak maniery salonowe nie tryumfują.
Nieopodal domu „bez kantów”, dawnej siedziby Hotelu Europejskiego, stał przygarbiony Pan, półżywy, a obok niego mini-kramik z kolorową ceramiką. Okazało się, że Pan przybrał pozę strapionego Polaka tylko na chwilę. Etatowo pozoruje on sztuczny uśmiech. Bo to taki „zachodni” trik, wszak, goście hotelu Bristol i spacerowicze to przede wszystkim zagraniczni turyści…

Kupiłam kolorową butelkę, chociaż, nie zakwaterowałam się w Bristolu…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz